To już jest jakiś naprawdę absurdalny cyrk. Powtarzam materiał z 20 czerwca po raz 4, trzeci dzień z rzędu...
Czytam, czytam na głos, robię notatki, streszczam materiał własnymi słowami, robię tabelki, mapki myśli, jakieś debilne drzewka. Pamiętam wszystko, znam na wylot, a od tego wszystkiego chce mi się już rzygać i płakać jednocześnie.
Co to za bariera? Bariera gdzie ktoś chce mi udowodnić to, że ma ma wysoki stopień naukowy? Przecież jestem tego do cholery świadoma! Za to wydaje mi się, że to skrzywienie czepiać się każdego słowa, dopatrywać się celowo najmniejszych błędów wobec kogoś kto nie ma za sobą tylu lat doświadczenia. Przecież po to jestem na uczelni, żeby się z tym stopniowo poznawać, nie żeby ktoś mówił mi, że mam dałna bo zdarza mi się popełnić błąd.
Od dziś, cokolwiek bym nie zrobiła tak naprawdę nic nie zmieni. Jak dobrze bym się nie nauczyła, wynik będzie ten sam. Dlaczego? Nie mam pojęcia.
Może dlatego, że nie jestem pupilkiem na roku, może dlatego, że nie interesuję się analityką do takiego stopnia, że powinnam pocić się z radości na widok teorii analitycznych tautologiami.
W ten sposób po trzech latach powiem wam, że filozofia nie jest prostym kierunkiem, to prawda, ale jest też sposobem straty czasu i straty części wiary w siebie.
Bo nawet jeśli potrafisz to nie przebrniesz dalej "BO TAK".
Wybaczcie, ale dziś jestem naprawdę wściekła. Głowa mi pęka i nie widzę nawet sensu w "kolejnych próbach".