czwartek, 9 grudnia 2010

.

Kiedy moje przemyślenia stały się bardziej skupione i wewnętrzne, to miałam coraz mniej do powiedzenia. W końcu zamilkłam.

wtorek, 5 października 2010

S.O.S. Jesień...


Wybiła osiemnasta. Wracam do siebie. Z daleka spoglądam na moje okna. Ciemne. Byłoby dziwne, gdyby świeciło się w nich światło, bo chociaż mam dwie współlokatorki to nadal jest tak, jakbym mieszkała sama. W akademiku nawet rybki nie mam, bo pewnie zdechłaby z głodu albo samotności.
A w ogóle właśnie, to można umrzeć z samotności?
Jak tak dalej pójdzie, to się sama przekonam. A to dziwne, bo mam sporo nowych znajomych, przyjaciół - tych, co to można na palcach jednej ręki policzyć, moją rodzinę.
Jestem z małego miasteczka. Na studia wyjechałam do Opola, przeprowadzka to nie jakaś wielka szansa, ale przynajmniej rodzicom nie siedzę na głowie.
Ludzie wspierający mnie na każdym kroku. A i tak większość wieczorów spędzam w pojedynkę.
Nikt nie przypuszcza, że w głębi duszy zazdroszczę Carrie z "Seksu w wielkim mieście". Co ma ona, a czego ja nie mam? Bujne życie towarzyskie. Otoczone wianuszkiem przyjaciółek co wieczór wychodzi na inną imprezę, na każdym kroku niemal potyka się o znajomych i o nowych adoratorów.
Ja potykam się o porozrzucane po moim pokoju filmy i kubki.
Owszem, doceniam uroki samotności. Doskonale bawię się sama, ale ile można?
Po pewnym czasie kończy się lista wystaw, które chciałam obejrzeć, wyczerpuje się limit samotnych spacerów i coraz trudniej zapomnieć o milczącym telefonie. Nawet, gdy byłam w stałym związku wciąż potrafiłam snuć się po pokoju bez celu.
Mimo to nie miałam pojęcia, jak się do tego przyznać. Zapytana o plany na weekend, wymyślałam przeróżne historie i zaproszenia.
A potem cały weekend byłam sama i zazdrościłam całemu światu.

W Google wpisuję: samotność.
Wśród rezultatów są: strony z grafomańską poezją, portale randkowe i serwis Akcjaspontan.pl. Na stronie można zamieszczać informacje o spotkaniach - spacerach, koncertach etc. Deklaracja jest niezobowiązująca - jak nie możesz to nie przychodzisz.
Planuję wybrać się na spacer na Wenecję Opolską. W dniu wyprawy od rana leje. Zostaję w pokoju.
Co robić? Powiedzieć, że jest mi źle? To nie takie proste, bo tutaj samotność jest albo tematem tabu albo zostaje skwitowana "nie bądź emo".
Ale przecież, jak pokazują badania, co piąta osoba na świecie deklaruje, że czuje się samotna. A na samotność decydujemy się stopniowo.
I tak człowiek ciągle siedział i milczał i nie wiedział co z tym zrobić.
Bo ja się boję i nie lubię zaproszeń z litości.
Ze znajomymi ze studiów tutaj widuję się w miarę często. Ostatnio zamiast opowiadać, jak cudowne jest moje życie i jak sobie radzę, oświadczyłam: "Jestem samotna i nieszczęśliwa!"
Cisza.
Zaczęłam żałować, że w ogóle to powiedziałam.
Trzeba było trzymać dziób na kłódkę, albo kłamać...
A co nagle odezwała się znajoma, że ma podobnie, choć ma faceta na zawołanie i nieźle poukładane życie. W podobnej sytuacji jest jeszcze dwóch moich znajomych.
Reszta milczała.
W sobotni wieczór włączam komputer. Wielu z moich szalenie towarzyskich znajomych siedzi na Facebooku w weekend o 21:00.
Przecież powinni teraz szaleć na imprezach! Prowokacyjnie piszę: "Pewnie zaraz wszyscy wybiegniecie z domów i zostanę tu sama."
O dziwo o północy wielu z nich nadal jest dostępnych. Widzę Ashę. Kolejny nudnawy wieczór - lecę za ciosem. Piszę: "Wbijaj do mnie mam piwo i świeże ciasto".
Czekam na odpowiedź. To bardziej stresujące niż SMS-owy flirt w jednym z tych przypadków, które przytrafiają mi się raz na pół roku. Jest! "Za jakiś czas będę". Przebieram się i nerwowo sprzątam. Wieczór jak zawsze w tym towarzystwie udany.

Przyznałam się.
Co będzie dalej?
Bo są kobiety, które rozkwitają w samotności. Ja do nich nie należę.

piątek, 6 sierpnia 2010

Przesłuchanie Anioła

Skoro ostatnio już tak zaczęliśmy artystycznie... dość... nawet.. może, nie wiem, bo ja artystką nie jestem to i się za specjalnie nie znam.

Jest zatem jeden taki polski nasz artysta, którego to bardzo ale to nawet przeogromnie sobie cenię - i nie nie nie, nie mam tu na myśli teraz Beksińskiego, ani też o moich rodzicach pisać nie będę. Może innym razem.

"Jest"... no może nieco źle zaczęłam, bo raczej "był". Zmarł 14 lipca roku 1999.
A mimo to zawsze kiedy o nim myślę, mówię, czy tam piszę to określam to słowem "jest", bo jego prace są, a ja myślę, że co się w swoją twórczość z człowieka przeleje, to tak jakby część tego człowieka z nami już zostawała w świecie materialnym i nie ma zmiłuj.
Dla mnie każdy z moich plastycznych - artystycznych ulubieńców zawsze "jest".



I właśnie tak. Władysław Hasior dla mnie JEST ulubieńcem i nie tylko ze względu na to, że obchodzimy urodziny tego samego dnia.
A ostatnio sporo mi po głowie lata jego twórczość, jak pisałam wcześniej w obliczu naszego jakże wiecznie pięknego świata, który pięknym coraz prędzej przestaje być , a bardziej kiczowatym i plastikowym.
A nie chcę też pisać "urodził się, dorastał, pracował, był tu a tu..." tego możecie się sami dowiedzieć w jakże boskiej dobie internetu, chyba, że jest ktoś na tyle jeszcze ambitny żeby udać się do biblioteki na przykład.
Ja mam tylko swoje banalne mniemanie o tym, co widzę ilekroć jestem w Zakopanem w jego domu. A bywać tam lubię, choćby na krótką chwilę - taki osobisty klasyk.

O nim samym napisano już chyba wszystko z wyjątkiem tego, że jest świadkiem oskarżenia w procesie, w którym sami sądzimy siebie.
Nasz artysta z uporem godnym podziwu wydobywa z odmętów naszej pamięci dowody winy, rekonstruuje wstydliwie maskowane sytuacje, w których owocowała zbrodnia i odtwarza on jej przebieg - fakt po fakcie, tu nieraz sięgając do utworów Zbigniewa Herberta.
Hasior jest w tym procesie nie byle jakim ekspertem - nauczył się mistrzowsko obserwować siebie.
Stąd u niego spokój i czasem niepokojące opanowanie, gdy porusza dotkliwie struny naszej miłości własnej, lub stawia przed oczami nam nas samych takimi, jakimi jesteśmy.
Więc o co się oskarżamy? O zadawanie na każdym kroku gwałtu naszemu człowieczeństwu.



O człowieku mówią przedmioty, które wytwarza, którymi się posługuje i którymi się otacza w życiu codziennym. O społeczeństwie zaś mówią schematy, którymi się porozumiewa.
Tworzywem sztuki Hasiora są właśnie te przedmioty, jak i schematy, a zwłaszcza znaczenia jaki im przypisujemy. Jego własny język odwołuje się do najbardziej utylitarnego kodu. Manipulując swoimi "tworzywami" o ukonstytuowanej w społecznej komunikacji ekspresji pojęciowej - Hasior doprowadza do absurdu zawarte w nich klisze mentalne.
Nie jest on moralizatorem. Jego prace niczego nie potępiają, jak i nic nie proponują - i chyba właśnie dlatego zmuszają odbiorcę do zajęcia jakiegoś stanowiska . Bo to my sami nosimy w sobie potrzebę moralnej refleksji, to my potępiamy i ciągle poszukujemy tej uniwersalnej recepty na prawdę, dobro i szczęście.

Marzy się nam polski Guru, a tymczasem Hasior zdaje się być satyrykiem. Nie obiecuje zbawienia choć jego sztuka zdaje się być drogą na wolność.
Na to, by tworzyć dzieła "nieśmiertelne" nasz drogi Hasior posiada zbyt wyrafinowane poczucie humoru, które wpędza nas czasem w nudę z powtarzających się pomysłów, ale za to pozwala droczyć się z ludzką skłonnością do estetyzmu.

[...] Chciałbym kiedyś usłyszeć, że jestem po prostu dobrym fachowcem, zamiast filozoficznej literatury, jaką mi często aplikują najżyczliwsze zresztą osoby, gdy mowa o mojej pracy. [...] Ostatecznie "rozrachunek z dramatem bytu", jak to określają zwykle dziennikarze - podejmuje każdy artysta i każdy rodzaj sztuki, [...] jednak trudno wymagać od sztuki, żeby mówiła językiem filozofów. Sztuka może mieć atmosferę jakichś tajemnic filozoficznych i to dobrze, ale przecież przy pomocy sztuki nie można rozwiązać problemów filozofii, bo to są jednak dwie bardzo różne rzeczy.

czwartek, 10 czerwca 2010

Postęp a sztuka.

Postęp w sztuce dokonuje się podobnie, jak w nauce - ponieważ podlegają pod podobne paradygmaty.
Od XVI do XIX wieku nauka dążyła do coraz większego dobra, zaś jej drogą była prawda. Dla sztuki drogą do doskonałości miało być piękno.
Na koniec XIX wieku celem sztuki stałą się umiejętność wyrwania się od ludzi i państwa, by ostatecznie zaszaleć w XX wieku.
Tak oto, do końca XIX wieku artysta był zrozumiały, cieszył się uznaniem, a i odbiorca był w sytuacji komfortowej.
Następnie szok wywołał formalizm - obecnie sztuka powinna zdradzać swoje powołanie, odeszła i uczyniła samą siebie tematem dzieł.
Z drugiej strony formalizm ten pomaga zrozumieć czyn i sens sztuki jako takiej, ją samą - czystą sztukę.
Nowa sztuka zdradziła tradycyjną, ale otworzyła i nowe drzwi.
Wyzwoliła bowiem ona chęć eksperymentowania w czystej sztuce. Zdobycze techniczne pozwalają na ciekawe efekty, jednak są mało rozumiane, trudno docierające, skrajnie często udawane.

Rozumienie sensu dzisiejszej sztuki - Nastąpiło odrzucenie kanonicznych zasad sztuki.
Piękno zostało przejęte przez przemysł i doprowadzono je do "piękna przyjemnego", bądź też w drugą stronę, zostało skrajnie zgroteskowane.

Potrzeba ludzka na nowe piękno
- Nowa estetyka. Piękno tak pociąga obecnie ludzi, że stało się ono własnym uzasadnieniem. Nie odczuwamy już potrzeby wewnętrznej do szukania powodów do zaspokojenia potrzeby piękna - jest ono teraz wszędzie.
Estetyzacja życia codziennego wyręcza sztukę i tak oto przestaje ona być potrzebna.

Następnie z czasem staje się oczywistym marginalizacja sztuki i estetyki. Artysta staje na marginesie - po co komuś ktoś, kto nikomu nie służy?
Nie są zbyt obecnie potrzebni ludzie związani ze sztuką.
Kiedyś artysta był rzemieślnikiem, podobnie jak wszystkie zawody stanowiły swego rodzaju sztukę, tradycyjnie przekazywaną z mistrza na ucznia - dziś artysta jest człowiekiem wolnym.
Tak oto współczesny artysta przyjmuje dowolną estetykę, nie jest ograniczony kanonami i w pełni to wykorzystuje. A jednak... realizacja ducha osobistego staje się nową niewolą, jego wolność stanowi niewolę jeszcze głębszą niż kanoniczna - rodzi się dlań przekleństwo oryginalności.
Dawniej istniały pewne nurty, dziś każde poszczególne dzieło jest nurtem, zatem każdy nowy artysta jest nazywany wybitnym w starym tego słowa znaczeniu, a tak nie jest.
Natomiast powrót do starego zniewolenia jest bardzo trudny.
Nakaz doskonalenia swoich umiejętności ma na celu uwolnienie artysty obecnie.
Dawniej pragnieniem było twórcze natchnienie, dziś wszystko zdaje się być efektem srogości zniewolenia przez oryginalność - każdy artysta mówi własnym językiem, który jest niezrozumiały dla odbiorcy. To język niestety deskryptywny, artyści opisują swoje dzieła, a sztuka zdaje się tłumaczyć samą siebie bez głębszego wyrazu.
I tak w miejsce piękna obecnie ustawiono prawdę, jednak nie okazuje się to właśnie prawdziwe.
Sztuką zawsze było to, co stworzone przez artystę.
Dziś jednak to czy np. Hip-Hop, manga, metalo-plastyka jest sztuką, zależy wyłącznie od odbiorcy i jego potrzeb nie tyle mentalnych, co wpojonych przez konsumpcjonizm.

Brak nam obecnie obiektywnych kryteriów sztuki, jak dawniej.

Emmaretta
(Dziewczynka z domu artystów-plastyków. Z całym szacunkiem dla moich rodzicieli.)

czwartek, 20 maja 2010

Rozwój bezpiecznego, ale samotnego człowieka.

Jesteśmy bardzo samotnymi istotami. Egoistycznymi i złymi z samej naszej natury.
Próba zwalczenia naszej wrodzonej samotności jest głównie próbą naiwności. W rzeczywistości jesteśmy bardzo kruchymi jednostkami - podatnymi na nasze otoczenie, by tylko zdobyć jego akceptację i wyzbyć się czającej się w nas, niewyjaśnionej pustki.
W ten sposób wyzbywamy się umiejętności, jaką jest korzystanie z wolnej woli. Już od lat najmłodszych – w jakiś sposób chcemy być zależni od innych ludzi.

Postawieni przed jakimkolwiek wyborem w życiu, ostatecznie szukamy kogoś, z kim moglibyśmy o naszym dylemacie porozmawiać – podzielić się nim, zawsze z podświadomą nadzieją, że druga osoba wybierze za nas lub nas nakieruje.

Ostateczna decyzja jednak zawsze należy do nas. Niezależnie od tego jak bardzo byśmy się nie starali, samotność wewnętrzna jest naszym naturalnym sposobem bycia – bo musimy zdecydować, czy porada innej osoby zostanie przez nas zaakceptowana.

Nasz wrodzony egoizm jest wynikiem chęci przetrwania w świecie. Jego następstwem jest tworzenie się społeczeństw i państw, ponieważ w momencie współpracy bardziej opłacalnym staje się rezygnacja z wolności, a zwiększenie szans przetrwania.

Bez państwa ludzie żyją w chaosie, każdy na własną rękę unika nieszczęścia, a dąży do przyjemności – nawet kosztem innych. Obecnie zaczynamy instynktownie kalkulować korzyści płynące ze współpracy, zwierzęta natomiast myślą jedynie o przetrwaniu dnia dzisiejszego – człowiek zaś jest o tyle gorszy od zwierzęcia, o ile posiada rozum.

Myśli on o kolejnych dniach z wyprzedzeniem, planuje, rozważa możliwości zapewnienia sobie przyjemności oraz dostatku i wtedy zaczyna mieć niebezpieczny apetyt na dobra materialne.

Nikt nikomu wtedy nie ufa, każdy dąży tylko do swojego celu.

Z czasem jednak okaże się, że opłaca się również ufać, jest to po prostu ekonomiczne.

Prawa natury nie dają człowiekowi bezpieczeństwa, natomiast prawa ustalone w społeczeństwie już tak. Celem utworzenia państwa staje się bezpieczeństwo jednostki.

Kolejnym krokiem zatem staje się potrzeba ustalenia praw. Ludzie świadomie wyrzekają się swojej wolności, by móc otrzymywać od państwa upragnione bezpieczeństwo – jest to rodzaj niepisanej umowy między jednostką a autorytetem (przedstawicielem państwa).

W ten sposób człowiek zapewnia sobie byt, oraz chwilowo uwalnia się od uczucia samotności, odwracając swoją uwagę życiem w społeczeństwie o wspólnych zasadach i poglądach.

Ufając naszym kalkulacjom i rozumowi dochodzimy zatem do pewnego rodzaju autodeterminacji.

Z czasem jednak człowiek jednak odkrywa, że samo takie życie tak naprawdę nie ratuje go od samotności, a z czasem zaczyna pobudzać jego uśpiony apetyt na dobra i chęć osiągnięcia wyłącznie własnego szczęścia. W ten sposób stara się on osiągnąć bogatą wizję własnej, ale i nie do końca pewnej przyszłości.

Co jest bowiem konstruktywne w naszej przyszłości?

Człowiek w swoim społecznym życiu zanim zdąży się zatrzymać i zawrócić, jest bezwładnie pchany do przodu, jako jednostka ubezwłasnowolniona z powodu swojej własnej, wcześniejszej decycji „o przynależeniu” do grupy. Zaczyna żyć nadzieją o ponownej wolności.

Jednostka ta zaczyna dawać sobie sprawę z tego, że nadzieja nie zawsze związana jest z optymizmem. I tak zaczyna odczuwać, że tylko działania beznadziejne (wręcz czasem heroiczne) tylko dla człowieka zdają się mieć jakiś sens – ponieważ dają mu one pewnego rodzaju świadectwo bycia, jak i namiastkę utraconej wolności.

Żyjąc w społeczeństwie wyrabiamy w sobie awersje do nieszczęścia, staje się ono dla nas czymś w sposób oczywisty złym naturalnie.

Ludzie zaczynają sympatyzować ze sobą i wytwarzać między sobą więzi, polegające nie tylko na ekonomiczności – w ten sposób równie mocno próbują zwalczyć w sobie swoją naturalną samotność, jak i przez współodczuwanie.

„Jakkolwiek samolubny miałby być człowiek, są w nim jakieś pierwiastki, które powodują, że interesuje się on losem innych.”

Człowiek zaczyna czerpać pewną przyjemność z oglądania szczęścia innych ludzi.

Główną właściwość towarzyszących mu przy tym uczuć nazywamy po prostu sympatią. Dzięki tej sympatii człowiek staje się bytem współdoznającym – intersubiektywnym, z drugiej strony jednak zaczyna się dla niego moment, kiedy ludzie nieszczęśliwi są wręcz spychani z drogi, ponieważ staramy się unikać nieszczęścia.

Ludzie sukcesu przyciągają do siebie innych, zaś ci, którzy czują się nieszczęśliwi nie powinni tego eksponować – a wręcz powinni udawać, że jest odwrotnie.

Powinni oni znaleźć ustronne schronienie do cierpienia.

Wszędzie, gdzie pojawia się jakieś doznanie emocjonalne, tam współodczuwamy. Sympatia staje się podstawowym elementem antropologii.

Uczucia zdają się przenosić z jednej osoby na drugą, jeszcze zanim poznamy ich przyczynę – jednak ta sympatia nie jest doskonała, ponieważ częściej okazuje się być nie tyle współczuciem, co chęcią zbadania sytuacji drugiego człowieka przez dany podmiot – jest to sympatia bierna.

Natomiast sympatia aktywna stanowi główne narzędzie, bez którego nie można wyjaśnić i określić norm moralnych w społeczeństwie.

Bez niej nie jesteśmy w stanie poznać naczelnych dyrektyw moralnych, jest to podstawa sądów rozstrzygających co jest moralne, a co nie (Hume’owskie dociekania moralne).

Niespełnione, naturalne, spntaniczne uczucia ludzkie są prawdopodobnie pierwotne, choć możemy z nich na przykład wyrosnąć, wyzbyć się ich, ale też nie do końca – ponieważ leżą one w naszej naturze.

Dzięki nim jesteśmy w stanie ocenić właściwości i niewłaściwości uczuć danego człowieka i odwrotnie.

To z kolei wpływa na powstanie takich stanów emocjonalnych, jak łagodność czy życzliwość itp. – te zaś zmniejszają nasze czyste emocje – rozwijamy się w kierunkach takich jak miłe traktowanie, spokój, opanowanie.

W ten sposób zaciskamy więxi społeczne, wypracowywujemy zaufanie do innych, co daje nam w efekcie pomniejszenie lęku związanego z naszą pierwotną chęcią przetrwania.

Społeczność staje się bardziej bezpieczną grupą jednostek.

Następnie, kiedy otrzymujemy możliwość obiektywnego spojrzenia na siebie, wtedy wybieramy opanowanie i skupienie – a za tym idzie to, że w społeczności zaczynamy czuć się pewniej.


Emmaretta

czwartek, 13 maja 2010

Ogarniamy

Puściłam bokiem Piastonalia, a nawet żakinadę, na którą szykowałam się od kilku miesięcy z cosplayem drowa z Podmroku. Cóż... najwyżej jeszcze strój Opiekunki Do'Urden skończę kiedyś w przyszłości i wbiję z nim na jakiś konwent fantasy. Teraz nie jest to najważniejsze.
Sesja goni mnie nieubłaganie i już dzisiaj czuję zimny powiew oddechu doktorki H. od ćwiczeń z historii filozofii... będzie naprawdę ciężko w tym semestrze.
Ale wracając, ponieważ olałam siedzenie w te wolne dni na zapitym do nieprzyzwoitości kampusie, to mam teraz wystarczająco sporo czasu by posiedzieć i podłubać w warsztacie, bo i tu terminy zaczynają gonić.
W tym miesiącu bawimy się z krzesłami, które od wczoraj mają śliwkowy odcień drewna i wyglądają bardzo przyzwoicie gdyby nie liczyć sprężynowych siedzisk, które przyprawiają mnie o hebanowe spazmy... ;O
Nie mam pojęcia co zrobić z obiciem i kompletnie nie chce mi się na nowo upychać sprężyn.



Efekty "po" dodam w najbliższym czasie, bo leje deszcz i nie ma zbyt zacnego światła w pracowni.

Dodatkowo na wieczór wzięłam tyłek zawlokłam do maszyny.
Ponieważ mam w szufladzie od jakiegoś czasu nieco za duże leginsy z latexu typu "zentai", postanowiłam nie tyle je zwężać, bo do Bolkowa i tak się w nich raczej już nie wybiorę (nie mam do nich odpowiedniego gorsetu), ale uznałam, że uda mi się je przerobić na całkiem zacny lackowy pas w stylu pin-up ;D
Ahh, do leginsów były też ciut za duże rękawiczki do ramion, toteż te akurat pozwoliłam sobie do moich dziecięcych wręcz paluchów dopasować ;]



I wreszcie mogę się pochwalić....
Ponieważ moja mateczka jest oczywiście 1000000000000000 lepsza przy maszynie niż ja, a jednak obie jesteśmy fankami Tima Burtona... hah, zobaczcie co też mateczka mi uszyła ^^
YaY! :D Moja osobista Sully!


środa, 5 maja 2010

"Postęp a kondycja ludzka"

Zdecydowanie dział małej Emmi, ba Emmi się nawet przed ludźmi o tym wypowie na konferencji o wyżej podanym tytule w naszym zajezacnym Collegium Civitas ^^

Celem konferencji jest wieloaspektowe rozpatrzenie kwestii wzajemnych relacji pomiędzy dokonującymi się w różnych okresach historycznych przemianami cywilizacyjnymi a reprezentowaną przez właściwe im społeczeństwa kondycją ludzką. Przemiany te mogą być ujmowane w kategoriach postępu dokonującego się drogą stopniowych albo radykalnych zmian na lepsze. Mają one pociągać za sobą korzystne przekształcenia w sposobach definiowania przez człowieka jego praw i powinności wobec świata. Z drugiej strony wskazywać można liczne przykłady, kiedy to nowe rozwiązania przyjmowane w dziedzinach takich jak nauka, polityka, technologia oraz kultura popularna odbijały się negatywnie na jednostkach i grupach jednostek wpływając tym samym na moralny wizerunek społeczeństw.

Moją pracą zahaczam o moich idoli - troszku Fromma z "Ucieczki od wolności", troszku Hobbes'a i kryptonimu "Lewiatana", Pascal i jego pesymizm do międzyludzkich relacji i namiętności, ale głównie Bauman (człowiek, przez prace którego trafiłam na taki kierunek studiów) i tu kłania się jego zbiór esejów o ciemnych stronach społeczeństwa, które nawiązują do Freuda i jego "Kultury jako źródła cierpień".

Tak. Jestem pesymistycznym filozofem i dobrze mi z tym. To jeden z dobrych sposobów, by uświadomić niektórym to, w jak wielkim gównie obecnie się znaleźli, a co gorsza brną w nie dalej. A tym bardziej jest to sposób na pokazanie tego, jak bardzo jesteśmy nieszczęśliwym gatunkiem, choć na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Część mojej pracy wrzucę, a co. Chętnie puszczę to w eter, choć wiem, że na 1000 osób zgodzą się za mną może 4, ale nie statystyka jest najważniejsza.
Wrzucę ją jakoś przed konferencją, albo tuż po, bo teraz już nie chce mi się wszystkiego kopiować i układać, ale oczekujcie dużej ilości wkurzających i śmiesznych literek, bo tak naprawdę jestem tylko prostakiem, który nie lubi świata. :P


czwartek, 15 kwietnia 2010

R.I.P Peter Steele :(

"Znowu nie żyje" - dzisiaj przeczytałam na emuzyka.pl

Peter Steele został już raz uznany za zmarłego w roku 2005. Przed pięcioma laty na stronie internetowej Type O Negative pojawiło się zdjęcie płyty nagrobnej muzyka z wyrytymi na niej datami 1962 - 2005. Artysta miał odejść z powodu AIDS, nowotworu lub popełnić samobójstwo, na szczęście okazało się jednak, że informacja była zaledwie śmiałym żartem.

Owszem, wszyscy fani TON'u mogli już raz doświadczyć tego nieprzyjemnego uczucia, co jednak okazało się tylko prowokacją stworzoną przez Petera.
Dziś nie możemy powiedzieć o żarcie, ani prowokacji, ani o chwycie marketingowym na nową płytę.

Peter Steele, a dokładniej Petrus T. Ratajczyk, urodzony 4 stycznia w 1962 roku - zmarł.

Mistress Juliya, prezenterka stacji Fuse TV, zamieściła wiadomość o odejściu muzyka na stronie serwisu Twitter. Juliya miała otrzymać informację od gitarzysty Type O Negative, Kenny'ego Hickeya.Jako przyczynę śmieci Steele'a określono zawał serca.

Peter w zespole spełniał się nie tylko jako basista i wokalista, ale stał się również kreatorem niepowtarzalnego i bardzo charakterystycznego stylu TON'u.
Jego posępny, ale silny głos zawsze rozgrzewał gothki, a sylwetka tym bardziej. Nie ukrywam, że się do słabnących przy nim kobiet zaliczam.
Cóż kolejnego przystojniaka bogowie mi odebrali, jestem w szoku, jestem smutna, a najbardziej z tego powodu, że Type O Negative już nigdy nie będzie tym samym zespołem, co kiedyś.

Miron, Szydlak i ja łączymy się w bólu...





wtorek, 6 kwietnia 2010

By był bunt.

Wróciłam z kina.

Powinnam teraz z tym trochę posiedzieć, przemyśleć i poukładać... no ale niestety nie potrafię.
Już dawno nie wyszłam z naszego Cinema City tak pozytywnie nakręcona, a jednocześnie z pewną lekką niepewnością na karku... może i nawet trochę z jakiejś strony jestem zdołowana. A jednak, coś tam we mnie bije takiego dziwnego... jakiś "power" totalnie.

Impuls przynoszący mi te odczucia, to nic innego, jak "Beats Of Freedom - Zew Wolności".



Jeden z ciekawszych filmów dokumentalnych o "buntownikach naszych czasów" można by spokojnie powiedzieć, ale nie odda to tego, co może czuć prawdziwy fan muzyki rockowej i do cholery nie mówcie mi, że rock to Tokio Hotel, albo jakiś zasrany Green Day.... nie!
Dokument ten został opracowany przez Leszka Gnoińskiego i Wojciecha Sołtę i obaj panowie mają już na koncie sześcioodcinkowy serial pt. "Historia polskiego rocka", z którego materiały zresztą możemy zobaczyć w ich pełnometrażowym (jak dla mnie) cudeńku.

Siadając w kinowym fotelu otrzymujemy spory zastrzyk PRL'u i tego jak przez żelazną kurtynę przedziera się krzyk tłumu młodych ludzi w postaci rocka i przeradza się w dogłębny punk.
Jenak sam punk to tylko historia poboczna... czysty rock jest tu naszym głównym bohaterem. Muzyka z determinacją na ramieniu, bunt, odwaga i chęć przerwania życia bez przyszłości. Chwile pełne śmiechu przechodzą przez chwile oplecione strugami łez, kiedy to walka muzyki z polskim komunizmem przerodziła się w chwile fizycznych cierpień.

I mogłabym wam o tym długo, i konkretnie, ale nie chcę wam psuć tego jednego dobrego powodu, by ruszyć wygodne tyłki do kina.
Wiele z was powie mi "a co Ty możesz o tym wiedzieć?!", ah.. no zaiste, jestem tylko dwudziestoletnią popierdułką, która tak naprawdę nie miała okazji zasmakować TEJ muzyki w TAKICH okolicznościach, a jednak...
Jestem człowiekiem i mam słuch. Uważam, że nie wiek czyni mnie fanem, w końcu Pink Floyd zakończyło karierę zanim stałam się świadoma własnego jestestwa, a mimo to nie jedno popołudnie spędziłam z rodzicami zachwycając się "Shine On You Crazy Diamond".
Oczywiście, doskonale zdaję sobie sprawę, że moje "brudasowanie" z Hordą prawdopodobnie było jedynie przejawem buntu nastolatki, spowodowanego strzałem hormonów, ale jednak było w tym coś magicznego. Bunt zawsze był poparty muzyką. Nie łączyło nas to, że mieliśmy glany i spaliśmy w bramach, ale teksty, które stanowiły spoiwo naszych młodzieńczych lęków poparte muzyką choć nie zawsze ambitną.
Historia polskiego rocka, to chęć przebicia się i wołania o lepsze życie, cenzurowane, tłamszone nadzieje młodych ludzi i dość podobnie było z nami - pokoleniem '89. Oczywiście nie możemy powiedzieć, że rozumiemy... ale też jeszcze chcieliśmy pokrzyczeć.. w świecie, gdzie wszystko stało się proste, ale nie ukrywajmy - nasze cele się zmieniły, priorytety również. Żyjemy w XXI wieku pełnym komercji i wyścigów szczurów.

To pierwsze takie "sympatyczne" dla mojego wnętrza widowisko napotkane od dłuższego czasu, które spowodowało u mnie taki natłok emocji, pozytywnych, jak i nostalgicznych, ba spowodowało nawet, że odkurzyłam płyty analogowe takie jak Maanam, Perfekt, czy nawet jak stare kasety mojego Taty Władka jak KULT i oczywiście Republika.. Jak się okazało ku moim zdziwionym oczom, w szafie tego sporo, choć część płyt ojciec opylił za młodu (tak, do dzisiaj sobie wypomina).
Dziś jest już późno, a jedyny ostały się adapter jest u dziadków, piętro wyżej, dzisiaj już nie posłucham... ale co na kasecie to odpalę sobie przed zaśnięciem.
Mp3 - owszem, ale to już nie to samo... ;) Btw.. wygrzebałam nawet CD z mp3 Dezertera, KSU, które kiedyś dostałam od Miedzianego i dyskografię Siekiery od brata (tak, to była jedyna i dobra rzecz z jego strony).

I mówię to ja, małoletnia Emma. Nie jestem już buntownikiem, ale jestem fanem ROCK'a ;)
Zatem na dziś... AVE Anarchia, Viktoria!
Choć jednego wieczoru znów nieco Hordowa xP

Turbo - Dorosłe Dzieci

Nauczyli nas regułek i dat
Nawbijali nam mądrości do łba
Powtarzali, co wolno, co nie
Przekazali, co jest dobre, co złe

Odmierzyli jedną miarą nasz dzień,
Wyznaczyli czas na pracę i sen.
Nie zostało pominięte już nic
Tylko wciąż nie wiemy jak żyć

Dorosłe dzieci mają żal
Za kiepski przepis na ten świat!
Dorosłe dzieci mają żal
Że ktoś im tyle życia skradł

Nauczyli nas, że przyjaźń to fałsz
Okłamali, że na wszystko jest czas
Powtarzali, że nie wierzyć to błąd
Przekazali, że spokojny jest dom

Odmierzali, każdy uśmiech i grosz
Wyznaczyli niepozorny nasz los,
Nie zostało pominięte już nic
Tylko wciąż nie wiemy jak żyć

Dorosłe dzieci mają żal
Za kiepski przepis na ten świat!
Dorosłe dzieci mają żal
Że ktoś im tyle życia skradł

Więc nauczymy się sami - na złość
Spróbujemy, może uda się to,
Rozpoczniemy od początku nasz kurs.
Przekonamy się czy twardy ten mur.

Odmierzymy, ile siły jest w nas
Wyznaczymy sobie miejsce i czas
A gdy zmienią się reguły tej gry
Może w końcu odkryjemy jak żyć!

Dorosłe dzieci mają żal
Za kiepski przepis na ten świat!
Dorosłe dzieci mają żal
Że ktoś im tyle życia skradł!


sobota, 20 marca 2010

SkąDokąd ?

Uciekłam ostatnio z akademika, już dawno nie było tam tak nudno. Piwo piwem, spirol spirolem, ale ileż można. Z resztą, koniec imprezy, bo wrócili mnie na leki przeciwepileptyczne. Ehh.. ciekawe czy jeszcze znowu zacznę krwawić z uszu, jak rok temu..? xD
"Tata Władek" odesłał mi dług z odsetkami - przyszedł czas wybrać się za jakimś prezentem dla Domi i Kaśki i nie mogłam sobie na to nie pozwolić - Podelektowałam się dango w Kaiseki, wypiłam tradycyjne "pięć smaków" w Pożegnaniu z Afryką, a w drodze do Empiku myślałam o tym ile się w Opolu pozmieniało.
Od kiedy ostatni raz byłam w mieszkaniu na ul. Fabrycznej - jeszcze za smarkacza, ciągle ostatecznie włóczę się starymi skrótami, które mieliśmy z Jędrkiem nieźle obcykane, zanim dziadkowie nie przenieśli się do Bielska Białej.
Nie chodzi o to, że zawsze chciałam tu studiować - po prostu lubię to miasto, co by o nim nie mówiono. To i tak lepsze miejsce niż Czewka.
Po wejściu do Empiku chciałam, żeby walnęła nas asteroida. "Zbieracz burz" Kossakowskiej, na półce, leży, błyska, woła mnie....! Lepiej... nowa płyta Raz Dwa Trzy... "SkąDokoąd" na Dziewięć Piekieł czeka ten krążek tam jeszcze na mnie... czeka. Musi.
Ostatecznie opuściłam ową świątynię po 2 godzinach i z "Tragedią w trzech akrach" z Poirotem dla mateczki, niech ma, jeśli ja mieć nie mogę mojej Floydianowej encyklopedii... xD

Pozwoliłam sobie na kilka projektów do koszulek, ale robić mi się nie chce, co to to nie.

Praktyki załatwiłam, były wolontariusz MDK wraca do łask dyrektora ośrodka. Będzie masakra w sierpniu.

Filozoficznie sprawy stoją dość grubo, nieprzeciętnie... ale jednak wszystko okaże się w nieszczęsnym maju, trzeba pisać, czytać, poprawiać, mówić - ale jakoś to tam musi być. ;)
"dr Emma" xP


środa, 10 marca 2010

Figsy, anime, filozofia...patologia...

I tak oto mija kolejny tandetny tydzień studiowania - rozumu nie przybyło, bo i po co? Przecież nie po to człowiek wymyślił koło, żeby go teraz używać.
Za to moja wątroba woła już o pomstę do Peruna, sama chce mi się z trzewi wyrwać... więcej nie tknę soku z gumijagód - a przynajmniej do urodzin Domosławy.

A tak z bardziej "normalnych" rzeczy:

Kolejny miesiąc noszę się z zamiarem zakupienia starteru do Infinity The Game - "Japońska Armia Sektorowa" + Miyamoto Musashi z armii łączonej, ale kiedy to nastąpi nie mam pojęcia... Brian powiedział, że nie weźmie mi ich do malowania, bo mam sama ćwiczyć xD Mein Gott... przecież jak malowałam Warhammera to takie gnioty wyszły dla Rakiego.. ;O
Dżizas... jak patrzę na "Studio Giráldez" to powinnam zrzucać majtki przez głowę, niestety artystka ze mnie jak ze spalonego teatru. Ale nie ma tego złego, może w końcu zbiorę się całkiem do projektu "Ayakashi Dolls"?
Pomyślę....
Swoją drogą... może czas sobie sprawić coś wreszcie na te... jak to się mówi... urodziny?


Z anime ojj.. się nazbierało... potrzebne będą na to osobne posty, ale to już następnym razem - obiecuję! ;D (Mandriell bucu, zabierz się za dokończenie Umineko Naku Koro Ni!!!!!)
Ale króciutko jakoś to tam powinnam nakreślić... i tak:

Dance in Vampire Bound - Charakterystyczna kreska, obrazy porozrywanych ciał, krwawa masakra... i już wiadomo, że to kolejna seria twórców Umineko jak i Higurashi... Księżniczka vampirów postanawia stworzyć dla swojego gatunku oazę... no i rzeźnia gotowa (+18)

Touhou Niji Sousaku Doujin - Wróżki, boginie i światy równoległe... ;) Anime dla słodkich czternastek, no ale ileż to można oglądać lejące się zewsząd wnętrzności, krew i psychozę? ;P

Omamori Himari - Ecchi, harem, słodkie dziewczynki, krótkie spódniczki i... kocie uszki =^.^= mniam! :D

Seikon no Qwaser - W pewnej placówce edukacyjnej giną ludzie, stoi za tym tajemnicza postać, która potrzebuje swoich ofiar do pobierania z nich mocy, którą nazywa "soma", o ironio najlepszej jakości owa moc pochodzi z... dziewic - i pobieranie jej polega na piciu mleka wprost z... kobiecej piersi. Patologia, ale dobra w oglądaniu... jak zawsze. :D

11 Eyes - Na podstawie gry komputerowej. Mroczny i pełen okrucieństwa świat "czerwona noc", istniejący w alternatywnym wymiarze wciąga grupę nastolatków w sam środek walki o losy świata. Niby banalny pomysł, że niby dzieciaki mają jakieś ukryte moce itd... co by nie powiedzieć, jakimś cudem nie umiałam przestać tego oglądać...

Jeśli chodzi o moje filozoficzne życie...?
Męczę dalej moją tajemną pracę, którą zaczęłam już rok temu i ma się dobrze... ba nawet trochę z niej przelałam do mojego nowego komiksu i dobrze mi z tym.
Skończyły mi się dzisiaj wolne kartki w pamiętniku i "Księdze policzonych smutków" na dworcu w Opolu. Ale jakże kreatywny był to ich koniec, dawno pisanie nie szło mi tak płynie w tak wiosennym otoczeniu i naturalnym słońcu... To był dobry dzień, niczym Aoi Bungaku.

Ostateczny dylemat... Iść do kina na "Alicję z krainy czarów", czy na "Wilkołaka"????? ;O



Muffinka...?

czwartek, 4 marca 2010

"Zima to prześwit Heideggera"

Zima w Milanówku

I korzeń sosny i ten wrzosu
Pod śniegiem dobrze jest ukryty
W ogrodzie zima tańczy boso
Biała-jak białe greckie mity

Na szafie siedzi kot uczony
I czyta Sein und Zeit od końca
Przez ogród lecą trzy gawrony
Widać krwawiący zachód słońca

Zima-to okręt Dionizosa
Zima-to prześwit Heideggera
Zima-jest jak Ariadna bosa
Zima-jak grecki bóg umiera

Ten wierszyk pisał mój kolega
Ów kot uczony spod sufitu
Sosenki wrzosy krew na śniegu
To Milanówek-w mgle prabytu.

Jarosław Marek Rymkiewicz

I teraz czas na rozwinięcie:

Sein und
Zeit - czyli "bycie i czas". Heidegger jest jednym z najbardziej wpływowych filozofów z XX wieku. "Bycie i czas" to jego najsłynniejsza rozprawa, w której autor porusza kwestie bycia oraz czasu.
Stwierdził on, że istnieją trzy główne (historyczne) uprzedzenia związane z pojęciem bycia (bycie = istnienie) i skupia się na warstwie ontycznej bytu.
Zaś odnośnie czasu ukazuje nam on jego tradycyjne ujęcie: Czas” od dawien dawna funkcjonuje jako ontologiczne lub raczej ontyczne kryterium naiwnego rozróżniania rozmaitych regionów bytu. Odgranicza się „czasowy” byt (procesy przyrodnicze i wydarzenia dziejowe) od bytu „nieczasowego” (stosunki przestrzenne i liczbowe)."

"I czyta Sein und Zeit od końca" - Martin Heidegger był przekonany, że język jakim posługuje się filozofia nie jest dostatecznie rozwinięty by mógł on wyrazić swoje koncepcje. Jego zapotrzebowanie na nowy język spowodowało powstanie wielu nowych terminów w języku nauki, sam Heidegger zaś często układał swoje prace w języku niemieckim, jednak z przestawionymi literami w alfabecie lub od tyłu.

Prześwit Heideggera - Heidegger spędził całe życie podejmując się wyzwania, jakim było określenie "czym jest bycie?". To nie łatwe zadanie, ponieważ brakuje nam słów do opisania samego bycia i tu nie brakuje nam metafor, które próbują je nam w jakiś sposób przybliżyć.
M. Heidegger określał je jako "prześwit", bądź też mówi o nim jak o "Rzuceniu w świat, trosce, byciu ku śmierci, trwodze, mowie jako domostwie bycia, człowieku jako pasterzu bycia i sumieniu."
Bycie stało się możliwe do uchwycenia tylko w pewnych momentach - w przebłysku, prześwicie.

niedziela, 21 lutego 2010

Emma o szczęściu - tak w skrócie ;)

Starożytni filozofowie szukali drogi do szczęścia, przy tym tworzyli oczywiście wiele "modeli" szczęścia.
Głównie opierały się one na odrzucaniu tego, co materialne na rzecz rozwoju duchowego - materialność była złudna, niepewna. Uważano bowiem, że materialny dostatek jest chwilowy i nie zapewni człowiekowi człowiekowi szczęścia, natomiast odpowiednio pielęgnowane umiejętności umysłu i dbanie o duszę zapewni mu szczęście wieczne.

Stoicy - Dla nich szczęście to stan idealnej harmonii, trwałej radości i niezależności (apatia i samowystarczalność). Uważali za ważne pogodzenie się z tym, że pewne rzeczy mają miejsce w życiu.
Zdarzenia same w sobie nie są straszne, to ludzie swoimi mniemaniami sprawiają, że stają się one przeżyciami emocjonalnymi. To sąd decyduje o stanie emocjonalnym i o działaniach.
Należy też postrzegać i odróżniać rzeczy zależne i niezależne od nas (np. ciało - nie mamy na nie wpływu ostatecznego, jednak jakiś wpływ mamy).

Według stoików kiedy człowiek osiąga najwyższe szczęście staje się on "obserwatorem transcendentalnym" - wkracza na wyższy poziom, ponieważ zaczyna odbierać siebie jako zjawisko pośród innych zjawisk. Nie jest on wtedy ani swoim ciałem ani umysłem, staje się czymś ponad tym.

W antyku wizje szczęścia dzieliły się na:

Obiektywne - Dążenie do dobra i kontemplowanie go, doskonalenie cnót (zalet wewnętrznych charakteru)

Subiektywne - Odwołanie się do perfekcji, potrzeb i pragnień. Jest to realizacja przyjemności. Kryterium dobra to rozum.

Kilka stanowisk:

Seneka - Mędrzec stoików. Odczuwa, ale przyjmuje ze spokojem emocje i zdarzenia. Uważa, że człowiekowi wydaje się, że dobra zewnętrzne zapewniają mu szczęście i bezpieczeństwo, więc otacza się nimi. Niestety wewnątrz pozostaje on niekompletny i uzależnia się od rzeczy materialnych.

Hedoniści - Kryterium dobra to rozum. Droga do szczęścia, to chęć przeżywania nieskończonej przyjemności.

Tatarkiewicz - "O szczęściu" - Pojęcia filozoficzne kładą nacisk na to, że szczęście jest czymś trwałym. "Szczęście" to też największa miara dóbr dostępnych człowiekowi.

Dwa dodatnie znaczenia szczęścia:

Podmiotowe - wybitnie dodatnie przeżycia, w mowie potocznej.
Przedmiotowe - wybitnie dodatnie wydarzenia, które kogoś spotykają.

Dwa znaczenia szczęścia w filozofii:

Podmiotowe
- obiektywne, pomyślny układ wydarzeń, szczęście w znaczeniu rzeczowym, powodzenie.
Przedmiotowe - subiektywne, stan intensywnej radości/błogości, ma znaczenie psychologiczne.

Innym znaczeniem szczęścia jest to, że człowiek był przez całe swoje życie zadowolony. O szczęściu tym decydują ostatecznie nie posiadane dobra, lecz uczucia.

Obecne cztery pojęcia szczęścia:

1.
Ten jest szczęśliwy, komu sprzyja los (o innych).
2. Ten jest szczęśliwy, kto zaznał najintensywniejszych radości (o sobie).
3. Ten jest szczęśliwy, kto posiada najwyższe dobra (o innych + bilans życia).
4. Ten jest szczęśliwy, kto jest zadowolony z życia (o sobie).

Szczęście nieskończone jest pasmem radości i rozkoszy, ale jest przyjemniejsze im więcej ich w sobie zawiera.

Ostatecznie szczęście trudno określić, ponieważ przeszkadza nam w tym wieloznaczność tego wyrazu, jest on pojęciem dwoistym i często określa się nim idealną radość, a raz sprzyjające zdarzenie.
Jeśli jednak przyjąć, że szczęście jest pewnym stanem błogości ducha, to jest nam również potrzebne pojęcie cnót, które są nabytymi cechami ludzkimi. Posiadanie ich, przestrzeganie i pielęgnowanie umożliwia nam osiąganie dóbr wewnętrznych.



Emma

niedziela, 7 lutego 2010

Heidegger vs Św. Tomasz

Oto po raz pierwszy możecie się przekonać, jak w jednej tysięcznej wyglądają moje studia i jakie pisanie prac kradnie mi każdy weekend :P

Pierwszą właściwością wszelkich bytów jest to, że istnieją. Dlatego właśnie mówimy o każdym z nich „byt”. Co jednak znaczy być lub istnieć? Doświadczamy istniejących rzeczy, „wyczuwamy” ogromną przepaść między istnieniem a nieistnieniem, a jednak mało kto potrafi wyjaśnić, co znaczy, że „coś jest”.Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się prosta - przecież jesteśmy, więc po prostu posiadamy bycie.

Człowiek jednak nie tylko jest, ale też ma tego pełną świadomość, wie że jest. Tu jednak zaczyna się prawdziwy problem z naszym byciem, ponieważ chcąc je wyrazić okazuje się, że w rzeczywistości brakuje nam słów do opisania go.

W związku z tym ludzkość podjęła się opisywania bycia za pomocą różnych metafor, lub porównań.

W przypadku myśli Arystotelesa były to akt i możność - akt (element czynny) stanowił spełnienie tego, co było realną dyspozycją w postaci możności dla jakiegoś konkretnego bytu (element bierny). Te dwa elementy składały się na przypadłość, musiały do niej przynależeć. Akt i możność działają na siebie tak samo jak forma i materia, oraz istnienie do istoty.

Arystoteles pisze: „Wyraz akt wywodzi się z działania i zmierza ku entelechii czyli do pełnego urzeczywistnienia.

Dodaje też on, że akt jest jednak doskonalszy od możności – „Akt w stosunku do substancji jest wcześniejszy od potencji, jeden akt poprzedza zawsze drugi w porządku czasowym, dochodząc aż do aktu pierwszego, wiecznego czynnika ruchu.”

Jego myśl prowadziła do wniosku, że nasze tak trudne do rozpatrywania bycie to jakby ciąg przypadłości - łączenia się aktów i możności, przypadłości zaś mogą istnieć jedynie w związku z rzeczami. W ten sposób mógł on określić bycie tych rzeczy.

Tę myśl arystotelesowską przyjął i rozwinął w średniowieczu św. Tomasz z Akwinu - określił dwa rodzaje bytu: konieczny i przygodny.

Pierwszy nie podlega przyczynom, nie może nie istnieć i nie dotyczy go czas, więc nie możemy mówić o jego końcu czy początku (byt konieczny to Bóg). Natomiast drugi podlega przyczynom, może istnieć ale nie musi, a zatem posiada też początek i koniec, nie jest doskonały a jego przyczyną zaistnienia jest byt konieczny. Dla św. Tomasza bycie miało strukturę przyczynowo-skutkową, podobnie jak u Arystotelesa.

(W ślad za św. Tomaszem określa się przypadłość jako coś, co jest niedoskonałe, ponieważ bytuje w czymś (podmiocie) i zależy od tego czegoś (podmiotu), oraz tworzy jeszcze z tym podmiotem złożenie - to znaczy coś jednego zbudowanego z podmiotu i przypadłości. Podmiotem zaś jest substancja a wszystkie przypadłości odnoszą się do substancji.)

Zależność ta prowadzi nas zatem do tego, że bycie (istnienie) dla św. Tomasza jest aktem dla wszystkich bytów, jest ono jednak nieesencjalne - w języku Heideggera nieontyczne.

I tak, Martin Heidegger rozpatruje bycie pod względem głównie jako sposób używania pojęcia, ponieważ w ten sposób świat można ujmować na wiele sposobów, w tym jako zbiorowisko bytów - podkreśla też, że nie jest to tylko puste słowo. Nadal jednak trudno było określić sposób w jaki jest możliwe ich istnienie. Wieloznaczność słowa „jest” wprowadza nas w nie jeden błąd, ale też nie odbiera nam możliwości do rozpatrzenia go w różnych przypadkach.

Heidegger dokonuje parafrazy słowa „być” wypowiedzianego jako „jest” i w tym przypadku znaczy tyle co „rzeczywiście obecny”, „stale istniejący”, „odbywać się”, „przebywać”, „należeć”, „panować”, „znajdować się” itd.

Nie jest łatwe odnalezienie uniwersalnego słowa zamiennego dla tak ogólnego pojęcia, jednak w jego zakresie bycie ogranicza się do obecności, trwałości, występowania oraz aktualności.

W ten sposób dostrzegamy, że teoria Heideggera odnośnie bycia, tak jak św. Tomasza zamyka się w greckim ujęciu bycia jako przyczynowego powiązania zdarzeń jakimi są akty dla wszystkich bytów.