Skoro ostatnio już tak zaczęliśmy artystycznie... dość... nawet.. może, nie wiem, bo ja artystką nie jestem to i się za specjalnie nie znam.
Jest zatem jeden taki polski nasz artysta, którego to bardzo ale to nawet przeogromnie sobie cenię - i nie nie nie, nie mam tu na myśli teraz Beksińskiego, ani też o moich rodzicach pisać nie będę. Może innym razem.
"Jest"... no może nieco źle zaczęłam, bo raczej "był". Zmarł 14 lipca roku 1999.
A mimo to zawsze kiedy o nim myślę, mówię, czy tam piszę to określam to słowem "jest", bo jego prace są, a ja myślę, że co się w swoją twórczość z człowieka przeleje, to tak jakby część tego człowieka z nami już zostawała w świecie materialnym i nie ma zmiłuj.
Dla mnie każdy z moich plastycznych - artystycznych ulubieńców zawsze "jest".
I właśnie tak. Władysław Hasior dla mnie JEST ulubieńcem i nie tylko ze względu na to, że obchodzimy urodziny tego samego dnia.
A ostatnio sporo mi po głowie lata jego twórczość, jak pisałam wcześniej w obliczu naszego jakże wiecznie pięknego świata, który pięknym coraz prędzej przestaje być , a bardziej kiczowatym i plastikowym.
A nie chcę też pisać "urodził się, dorastał, pracował, był tu a tu..." tego możecie się sami dowiedzieć w jakże boskiej dobie internetu, chyba, że jest ktoś na tyle jeszcze ambitny żeby udać się do biblioteki na przykład.
Ja mam tylko swoje banalne mniemanie o tym, co widzę ilekroć jestem w Zakopanem w jego domu. A bywać tam lubię, choćby na krótką chwilę - taki osobisty klasyk.
O nim samym napisano już chyba wszystko z wyjątkiem tego, że jest świadkiem oskarżenia w procesie, w którym sami sądzimy siebie.
Nasz artysta z uporem godnym podziwu wydobywa z odmętów naszej pamięci dowody winy, rekonstruuje wstydliwie maskowane sytuacje, w których owocowała zbrodnia i odtwarza on jej przebieg - fakt po fakcie, tu nieraz sięgając do utworów Zbigniewa Herberta.
Hasior jest w tym procesie nie byle jakim ekspertem - nauczył się mistrzowsko obserwować siebie.
Stąd u niego spokój i czasem niepokojące opanowanie, gdy porusza dotkliwie struny naszej miłości własnej, lub stawia przed oczami nam nas samych takimi, jakimi jesteśmy.
Więc o co się oskarżamy? O zadawanie na każdym kroku gwałtu naszemu człowieczeństwu.
O człowieku mówią przedmioty, które wytwarza, którymi się posługuje i którymi się otacza w życiu codziennym. O społeczeństwie zaś mówią schematy, którymi się porozumiewa.
Tworzywem sztuki Hasiora są właśnie te przedmioty, jak i schematy, a zwłaszcza znaczenia jaki im przypisujemy. Jego własny język odwołuje się do najbardziej utylitarnego kodu. Manipulując swoimi "tworzywami" o ukonstytuowanej w społecznej komunikacji ekspresji pojęciowej - Hasior doprowadza do absurdu zawarte w nich klisze mentalne.
Nie jest on moralizatorem. Jego prace niczego nie potępiają, jak i nic nie proponują - i chyba właśnie dlatego zmuszają odbiorcę do zajęcia jakiegoś stanowiska . Bo to my sami nosimy w sobie potrzebę moralnej refleksji, to my potępiamy i ciągle poszukujemy tej uniwersalnej recepty na prawdę, dobro i szczęście.
Marzy się nam polski Guru, a tymczasem Hasior zdaje się być satyrykiem. Nie obiecuje zbawienia choć jego sztuka zdaje się być drogą na wolność.
Na to, by tworzyć dzieła "nieśmiertelne" nasz drogi Hasior posiada zbyt wyrafinowane poczucie humoru, które wpędza nas czasem w nudę z powtarzających się pomysłów, ale za to pozwala droczyć się z ludzką skłonnością do estetyzmu.
[...] Chciałbym kiedyś usłyszeć, że jestem po prostu dobrym fachowcem, zamiast filozoficznej literatury, jaką mi często aplikują najżyczliwsze zresztą osoby, gdy mowa o mojej pracy. [...] Ostatecznie "rozrachunek z dramatem bytu", jak to określają zwykle dziennikarze - podejmuje każdy artysta i każdy rodzaj sztuki, [...] jednak trudno wymagać od sztuki, żeby mówiła językiem filozofów. Sztuka może mieć atmosferę jakichś tajemnic filozoficznych i to dobrze, ale przecież przy pomocy sztuki nie można rozwiązać problemów filozofii, bo to są jednak dwie bardzo różne rzeczy.